Koniec. Koniec wyznaczonego czasu. Koniec mojego życia. Dzisiaj mija
dziewiąty miesiąc. Jestem w ciąży, kocham, jestem kochana i muszę
umrzeć.
Stoję w kuchni, patrząc w okno. Postanawiam zebrać
się w sobie i, niezależnie od tego, jak zareaguje, powiedzieć mu prawdę.
Wychodzę do salonu, gdzie siedzi, oglądając telewizor.
- Zbysiu - mówię, siadając obok niego.
- Słucham.
- Zaopiekujesz się naszym synkiem, jak mnie zabraknie?
- Mari,co ty wygadujesz?
Łzy znów płyną po policzkach. Patrzę w jego hipnotyzujące oczy, ale nie
potrafię zdobyć się na powiedzenie czegokolwiek. Otwieram usta i w tym
momencie słyszę dzwonek do drzwi. Ocieram policzki i idę otworzyć.
- Frank? Co ty tutaj robisz?!
- Marietta, wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale musicie uciekać. Oni tutaj niedługo będą.
Wychodzi z pokoju, obejmując mnie w pasie.
- Marietta, to twój brat?
- Tak.
- Co go tu sprowadza?
Biorę go za rękę i prowadzę do salonu. Frank podąża za nami, z lękiem
patrząc na drzwi. W tym samym momencie słyszę trzask drzwi wejściowych.
Odwracam się gwałtownie. Za wcześnie. Stoją, celując do nas z
pistoletów.
- No, no, no - mówi szef, wychodząc zza swoich
oprychów. - Cóż za uroczy obrazek... Widać, jeszcze jedna osoba nam
przybędzie w ramach umowy.
Z przerażeniem patrzę na mój brzuch.
- Nie ośmielisz się... - syczę.
- Oh, nie do takich rzeczy jestem zdolny. Na przykład... - bez pytania bierze pilot i włącza telewizor na TVN24.
-
Wczoraj, w późnych godzinach popołudniowych zostało znalezione ciało
młodego, dwudziestoczteroletniego, człowieka. Na nim widać cięcia od
noża oraz innych ostrych przedmiotów. Zostało wyłowione z rzeki.
- Daniel - wzdycha szef. - A tak dobrze zapowiadała mu się kariera policyjna... Już prawie zdał egzaminy.
Patrzę zszokowana na ekran telewizora. Daniel?! Mój braciszek?!
- Ty skurwysynu! Nie masz sumienia?!
- Ja wypełniam swoją część umowy. Chłopcy, zróbcie porządek.
- NIE! - krzyczę rozpaczliwie. - Zabij tylko mnie! Nie jego!
Jeden z nich podchodzi do Zbyszka, drugi do mnie. Frank stoi
nieruchomo, patrząc zszokowany na to, co się teraz rozgrywa. Oprych
wyciąga nóż i trzyma mi go przy gardle. Z paniką w oczach widzę, jak
Zibi szamocze się z tym drugim. Odgłos wystrzału i pada na podłogę.
-
NIE! - chcę się wyrwać, jednak nie mogę. Trzyma mnie w mocnym uścisku, a
nóż jest niebezpiecznie blisko mojej skóry. - Zbyszek!
Mówi
coś bardzo cicho. Wyrywam się i klękam przy nim. Trzyma się za brzuch.
Spomiędzy palców wypływa wiele krwi. Łzy kapią mi po policzkach.
- Frank - mówię przez łzy. - Frank, pomóż...
Stoi, nie ruszając się. Patrzy na mnie z litością. Rozumiem. Nie może
nic zrobić, bo jego też sprzątną... Ale zrobią to wcześniej czy później.
Wstaję i podchodzę do szefa. Patrzę mu prosto w oczy, nic sobie nie
robiąc z jego oprychów czekających na komendę, by mnie zabić.
- O co ci do cholery chodzi?! Zabiłeś mojego brata! Raniłeś mojego ukochanego! Powiedz chociaż, dlaczego! Dlaczego ja?!
-
Spokojnie, Marietto - mówi z tą cholerną pewnością siebie. - Jak się
urodziłaś, zostałaś obiecana mojemu synowi, który kończył wtedy dwa
lata. Twój ojciec nie chciał się zgodzić. Dlatego cię oddał. I dlatego
właśnie gdy zmarł miałaś to wykonać. A teraz... no cóż... mój syn
świetnie znajduje się w Polsce. Wiesz, jest siatkarzem. I to bardzo
dobrym. Moja żona ci nie powiedziała?
O co, kurwa, chodzi?! Jaki jego syn?! Jaka jego żona?!
- Nie wiesz? To moja żona cię przedstawiła rodzinie w dniu pogrzebu.
- Co?!
- Tak, Anabelle Rouzier jest moją żoną. Matką Antonina Rouziera, który miał być twoim mężem. Ale już nigdy cię nie zobaczy.
Wyciąga pistolet, celując w moją głowę.
- Ty skurwysynu - mówię jeszcze.
Ktoś się na niego rzuca, upadek, strzały. Upadam obok Zbyszka. Już
prawie stracił przytomność. Mówię do niego. Cały czas, pomagając mu
zatamować krwotok. Przedzieram koszulę i nakrywam ranę, by więcej krwi
się nie wydostawało. Trzask otwieranych drzwi, krzyk, czyjeś ręce na
moich ramionach.
Podnoszę wzrok, cały czas trzymając Zbyszka
za rękę. Szef leży na podłodze, nie rusza się, krwawi. Tych dwóch
powstrzymuje Frank z Kubiakiem, celując do nich z pistoletów.
- Policja! Nie ruszać się!
Aresztują ich. Przyjeżdża karetka i zabiera Zbyszka do szpitala. Michał
jedzie z nim. Dwadzieścia minut później dzwoni, mówiąc, ze jest on w
stanie krytycznym. Łzy znów zbierają się w moich oczach. Czuję ból w
brzuchu. Osuwam się po ścianie.
- Frank, proszę, zawieź mnie do szpitala.
Urodziłam zdrowego synka. Jest tak podobny do ojca. Cieszę się nim.
Siedzę teraz u mojego ukochanego, który podpięty jest do aparatury
podtrzymującej życie. W pewnym momencie jego serce przestaje bić.
Lekarze natychmiast wbiegają, wypraszając mnie z sali. Patrzę ze łzami w
oczach przez szybę, jak go ratują.
Jeden z lekarzy wychodzi i mówi:
- Jest silny. Stracił wiele krwi, ale da radę. Za kilkanaście dni będziemy mogli go wypuścić.
I w moim sercu pojawia się nikły blask nadziei na lepszą przyszłość.
~*~
Koniec
już Marietty/Kai i tego onego siatkarza xD Dziękuję za wszystko i do
napisania na innych blogach! :) Miłego weekendu majowego
16 lipca 2012
Three months later
Trzy miesiące mijają dzisiaj. Mam jeszcze pół roku życia. Tak, wiem
co mówię. Nie zabiję go. Nie ma na to nawet najmniejszej szansy. Oddam
im się dobrowolnie, może zostawią resztę... Naprawdę nie wiem, co
powinnam zrobić.
Po raz kolejny obudziły mnie mdłości. Zaczynam się martwić. Często wymiotuję, mam zawroty głowy. Do tego spóźnia mi się okres, co utwierdza mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak. Tknięta przeczuciem, albo raczej obawą kupiłam w aptece test ciążowy, który teraz robię.
Biorę telefon i dzwonię do niego. Odbiera po trzecim sygnale.
- Proszę cię, przyjdź do mnie - mówię, prawie płacząc.
- Coś się stało?
- Po prostu przyjdź...
Czas powiedzieć mu prawdę. Całą, calutką prawdę. Pół godziny później słyszę dźwięk dzwonka. Otwieram drzwi i wpuszczam go do środka.
- Co się stało? - pyta na dzień dobry.
- Usiądź - staram się uśmiechnąć. - Kawa, herbata, sok?
- Nic, Mała, mów co jest.
Nie potrafię. Boję się, że źle zareaguje. Co ja mam robić? Co mu powiedzieć? ''Zostaniesz tatą a ja muszę cię zabić, bo inaczej zginą wszyscy, których kocham?'' Nie... Siadam obok niego i chwytam go za rękę, którą prowadzę tak, by dotknęła mojego brzucha.
- Marietta - patrzy na mnie ze zdziwieniem. - Jesteś...
- Tak, jestem w ciąży - mówię, płacząc. - Będziesz tatusiem.
Przytula mnie mocno. Szepcze, że kocha. Wierzę mu. Nie chcę wyjawiać prawdy. Jednak czuję, że powinnam. Boję się. Nie mogę powstrzymać łez. Mówi, że wszystko będzie dobrze. NIC nie będzie dobrze już nigdy!
Chcę, żeby ta cholerna mafia znikła. Żeby ktoś ich zatrzymał! Żeby powiedzieli, że nie muszę go zabić! Że nie muszę umierać! Bo ja go kocham! Naprawdę. Bardzo mocno!
- Mała, nie płacz - patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
- Nie... nie mogę...
Łapie mnie za rękę i prowadzi do sypialni. Tam sadza mnie na łóżku i wyjmuje paczkę chusteczek. Wyciera nimi moje łzy.
- Proszę cię, nie płacz. Malutka, co jest? - pyta troskliwie.
Nie mogę mu powiedzieć. Mój rozum jest przeciwko. A serce chce szczerości. Jestem w kurwa ciemnej dupie!.
Dno i wodorosty... Wesołych świąt i smacznego jajka!
Po raz kolejny obudziły mnie mdłości. Zaczynam się martwić. Często wymiotuję, mam zawroty głowy. Do tego spóźnia mi się okres, co utwierdza mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak. Tknięta przeczuciem, albo raczej obawą kupiłam w aptece test ciążowy, który teraz robię.
Biorę telefon i dzwonię do niego. Odbiera po trzecim sygnale.
- Proszę cię, przyjdź do mnie - mówię, prawie płacząc.
- Coś się stało?
- Po prostu przyjdź...
Czas powiedzieć mu prawdę. Całą, calutką prawdę. Pół godziny później słyszę dźwięk dzwonka. Otwieram drzwi i wpuszczam go do środka.
- Co się stało? - pyta na dzień dobry.
- Usiądź - staram się uśmiechnąć. - Kawa, herbata, sok?
- Nic, Mała, mów co jest.
Nie potrafię. Boję się, że źle zareaguje. Co ja mam robić? Co mu powiedzieć? ''Zostaniesz tatą a ja muszę cię zabić, bo inaczej zginą wszyscy, których kocham?'' Nie... Siadam obok niego i chwytam go za rękę, którą prowadzę tak, by dotknęła mojego brzucha.
- Marietta - patrzy na mnie ze zdziwieniem. - Jesteś...
- Tak, jestem w ciąży - mówię, płacząc. - Będziesz tatusiem.
Przytula mnie mocno. Szepcze, że kocha. Wierzę mu. Nie chcę wyjawiać prawdy. Jednak czuję, że powinnam. Boję się. Nie mogę powstrzymać łez. Mówi, że wszystko będzie dobrze. NIC nie będzie dobrze już nigdy!
Chcę, żeby ta cholerna mafia znikła. Żeby ktoś ich zatrzymał! Żeby powiedzieli, że nie muszę go zabić! Że nie muszę umierać! Bo ja go kocham! Naprawdę. Bardzo mocno!
- Mała, nie płacz - patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.
- Nie... nie mogę...
Łapie mnie za rękę i prowadzi do sypialni. Tam sadza mnie na łóżku i wyjmuje paczkę chusteczek. Wyciera nimi moje łzy.
- Proszę cię, nie płacz. Malutka, co jest? - pyta troskliwie.
Nie mogę mu powiedzieć. Mój rozum jest przeciwko. A serce chce szczerości. Jestem w kurwa ciemnej dupie!.
Dno i wodorosty... Wesołych świąt i smacznego jajka!
le temps est compté
Budzę się. Jestem w jego mieszkaniu, w jego łóżku, on obejmuje mnie w
pasie. Noc zapomnienia. Noc dawnych uczuć. Czuję jego wzrok na sobie.
- Już nie śpisz - stwierdza, całując mnie w szyję.
- No, nie śpię - zgadzam się, po raz pierwszy od wielu dni uśmiechając się.
Idziemy na trening, który toczy się normalnie. Jak na razie moim zadaniem jest patrzenie na dyspozycję zawodników na najbliższy mecz ze Skrą. Wszyscy są dobrze dysponowani. Żaden, jak twierdzą, nie odniósł w najbliższych meczach poważniejszej kontuzji, która mogłaby się odnowić. No, nie znam ich, więc im wierzę.
Wychodzę z hali i kieruję się w stronę mojego mieszkania. Wchodząc, sprawdzam skrzynkę pocztową. Jest w niej jeden list. Nie ma nadawcy. Otwieram go. Na kartce A4 znajduje się wyklejony z powycinanych liter napis le temps est compté. Od razu psuje mi się humor. Nawet nie wiem, dlaczego mam to zrobić.
Dzwoni mój telefon. To Michał, który zawsze wiedział, gdy jest mi źle i musi zadzwonić.
- Słucham?
- Hej, Mała. Mogę wpaść? Musimy pogadać.
- Pewnie.
Dziesięć minut później słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram i wpuszczam Kubiaka do środka. Robię mu kawy i siadam z nim w salonie. Patrzy na mnie uważnie, jakby czytał mi w myślach.
- Mar,co jest?- pyta, wpatrując się w moje oczy.
- Boję się, Misiek...
- Naprawdę nie możesz nic zrobić? Iść z tym na policję, czy coś?
- Nie... Właśnie, jeśli tego nie zrobię zginę ja i wszyscy, których kocham. Jak to zrobię to zginie jedna osoba, którą kocham. A jeżeli pójdę z tym na policję, po pierwsze oni nic nie znajdą, a po drugie, on się zdenerwuje i Bóg wie, co zrobi...
- To faktycznie jesteś w kropce...
- W ciemnej dupie, Misiek...
- Postaramy się coś wymyślić.
Naprawdę nie wiem, co robić. Kubiak jako jedyna osoba wie o tej sprawie. Obiecał, że nikomu nie powie. I ja mu ufam. A czas ucieka. Muszę coś wymyślić. Nie mogę skazać na śmierć nikogo.
Michał oznajmia, że musi iść, gdyż jego dziewczyna źle się poczuła. Zostaję sama, oglądając jakieś denne powtórki w telewizji. Zostałam sama ze swoimi problemami... Nikt nie może mi pomóc, sama muszę się z tym zmierzyć. Może, gdybym wiedziała coś więcej. Dlaczego w ogóle ojciec się w to wmieszał? Dlaczego to ja muszę zabić? Czemu akurat jego?
Dzwonek do drzwi. Podnoszę się i otwieram. W progu stoi on. Niepewnie wpuszczam go do środka. Nie rozumiem go. Zostawiłam go przy ołtarzu. Uciekłam. Nie dawałam znaku życia. Wracam, a on spokojnie mnie wita, zaprasza do domu. Przesypia się ze mną. A teraz stoi w moim salonie, uśmiechając się lekko. Każdy inny facet już dawno zrobiłby mi awanturę, nie chciał mieć ze mną do czynienia. Ale nie on.
- Chcesz czegoś do picia? - pytam zdezorientowana sytuacją.
- Nie, dziękuję. Chcę tylko porozmawiać. Nie powiedziałaś mi całej prawdy... - patrzy na mnie błagalnie.
Zapraszam go do salonu i, wbrew jego protestom, zaparzam kawy. Siedzimy naprzeciw siebie, wpatrując się sobie nawzajem w oczy.
- Powiedz mi, bo nie rozumiem - odzywam się po dłuższej chwili milczenia. - Skrzywdziłam cię. A ty jak gdyby nigdy nic jesteś dla mnie miły. Dlaczego?
- Bo - odwraca wzrok, jakby nie chciał, bym coś zobaczyła. - Nadal cię kocham...
- Nie - kręcę głową. - Kochasz Kaję. A ja jestem Marietta...
Nie wierzę, że to mówię, ale go kocham. Tak cholernie. Tak bardzo. Na zawsze.
- Nieważne - mówi. - jak masz na imię, skąd jesteś. Kocham cię tak bardzo za to, jaka jesteś w środku. Kaja czy Marietta... jest mi wszystko jedno. Kocham uroczą szatynkę o niebieskich oczach. Ciebie.
Wyrzuca słowa na jednym wdechu. Zamurowuje mnie. Po tym wszystkim, co mu zrobiłam... Jak bardzo go skrzywdziłam... On nadal mnie kocha?
- Wiesz... może mi nie uwierzysz, uznasz za wariatkę - mówię niepewnie. - Ale ja nigdy nie przestałam ciebie kochać... Nie chciałam cię tylko obarczać moimi problemami...
Przytula mnie. Trwamy tak dłuższą chwilę, dopóki nie dzwoni mój telefon. Przepraszam go na chwilę. Wychodzę do sypialni.
- Halo?
- Pamiętaj, umowa obowiązuje. Bez względu na wszystko - głos zniekształcony, jednak dobrze wiem, kto to.
- Dlaczego ja?! - pytam zdenerwowana.
- Tak musi być.
Rozłącza się. Sprawdzam numer. Zastrzeżony. Cholera. Boję się. Tak bardzo. Doprowadzam się do porządku i wracam. Siedzi spokojnie, trzymając w rękach naszą fotografię. Widzę, jak łzy płyną po jego policzkach. Siadam obok i przytulam go. Wiem, że tego potrzebuje.
Czas ucieka. Oto trzy, do końca dwa i Resovio, do boju! Pokażcie ruskim gdzie ich miejsce! :D A kto według Was gra tu główną rolę męską? :)
- Już nie śpisz - stwierdza, całując mnie w szyję.
- No, nie śpię - zgadzam się, po raz pierwszy od wielu dni uśmiechając się.
Idziemy na trening, który toczy się normalnie. Jak na razie moim zadaniem jest patrzenie na dyspozycję zawodników na najbliższy mecz ze Skrą. Wszyscy są dobrze dysponowani. Żaden, jak twierdzą, nie odniósł w najbliższych meczach poważniejszej kontuzji, która mogłaby się odnowić. No, nie znam ich, więc im wierzę.
Wychodzę z hali i kieruję się w stronę mojego mieszkania. Wchodząc, sprawdzam skrzynkę pocztową. Jest w niej jeden list. Nie ma nadawcy. Otwieram go. Na kartce A4 znajduje się wyklejony z powycinanych liter napis le temps est compté. Od razu psuje mi się humor. Nawet nie wiem, dlaczego mam to zrobić.
Dzwoni mój telefon. To Michał, który zawsze wiedział, gdy jest mi źle i musi zadzwonić.
- Słucham?
- Hej, Mała. Mogę wpaść? Musimy pogadać.
- Pewnie.
Dziesięć minut później słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram i wpuszczam Kubiaka do środka. Robię mu kawy i siadam z nim w salonie. Patrzy na mnie uważnie, jakby czytał mi w myślach.
- Mar,co jest?- pyta, wpatrując się w moje oczy.
- Boję się, Misiek...
- Naprawdę nie możesz nic zrobić? Iść z tym na policję, czy coś?
- Nie... Właśnie, jeśli tego nie zrobię zginę ja i wszyscy, których kocham. Jak to zrobię to zginie jedna osoba, którą kocham. A jeżeli pójdę z tym na policję, po pierwsze oni nic nie znajdą, a po drugie, on się zdenerwuje i Bóg wie, co zrobi...
- To faktycznie jesteś w kropce...
- W ciemnej dupie, Misiek...
- Postaramy się coś wymyślić.
Naprawdę nie wiem, co robić. Kubiak jako jedyna osoba wie o tej sprawie. Obiecał, że nikomu nie powie. I ja mu ufam. A czas ucieka. Muszę coś wymyślić. Nie mogę skazać na śmierć nikogo.
Michał oznajmia, że musi iść, gdyż jego dziewczyna źle się poczuła. Zostaję sama, oglądając jakieś denne powtórki w telewizji. Zostałam sama ze swoimi problemami... Nikt nie może mi pomóc, sama muszę się z tym zmierzyć. Może, gdybym wiedziała coś więcej. Dlaczego w ogóle ojciec się w to wmieszał? Dlaczego to ja muszę zabić? Czemu akurat jego?
Dzwonek do drzwi. Podnoszę się i otwieram. W progu stoi on. Niepewnie wpuszczam go do środka. Nie rozumiem go. Zostawiłam go przy ołtarzu. Uciekłam. Nie dawałam znaku życia. Wracam, a on spokojnie mnie wita, zaprasza do domu. Przesypia się ze mną. A teraz stoi w moim salonie, uśmiechając się lekko. Każdy inny facet już dawno zrobiłby mi awanturę, nie chciał mieć ze mną do czynienia. Ale nie on.
- Chcesz czegoś do picia? - pytam zdezorientowana sytuacją.
- Nie, dziękuję. Chcę tylko porozmawiać. Nie powiedziałaś mi całej prawdy... - patrzy na mnie błagalnie.
Zapraszam go do salonu i, wbrew jego protestom, zaparzam kawy. Siedzimy naprzeciw siebie, wpatrując się sobie nawzajem w oczy.
- Powiedz mi, bo nie rozumiem - odzywam się po dłuższej chwili milczenia. - Skrzywdziłam cię. A ty jak gdyby nigdy nic jesteś dla mnie miły. Dlaczego?
- Bo - odwraca wzrok, jakby nie chciał, bym coś zobaczyła. - Nadal cię kocham...
- Nie - kręcę głową. - Kochasz Kaję. A ja jestem Marietta...
Nie wierzę, że to mówię, ale go kocham. Tak cholernie. Tak bardzo. Na zawsze.
- Nieważne - mówi. - jak masz na imię, skąd jesteś. Kocham cię tak bardzo za to, jaka jesteś w środku. Kaja czy Marietta... jest mi wszystko jedno. Kocham uroczą szatynkę o niebieskich oczach. Ciebie.
Wyrzuca słowa na jednym wdechu. Zamurowuje mnie. Po tym wszystkim, co mu zrobiłam... Jak bardzo go skrzywdziłam... On nadal mnie kocha?
- Wiesz... może mi nie uwierzysz, uznasz za wariatkę - mówię niepewnie. - Ale ja nigdy nie przestałam ciebie kochać... Nie chciałam cię tylko obarczać moimi problemami...
Przytula mnie. Trwamy tak dłuższą chwilę, dopóki nie dzwoni mój telefon. Przepraszam go na chwilę. Wychodzę do sypialni.
- Halo?
- Pamiętaj, umowa obowiązuje. Bez względu na wszystko - głos zniekształcony, jednak dobrze wiem, kto to.
- Dlaczego ja?! - pytam zdenerwowana.
- Tak musi być.
Rozłącza się. Sprawdzam numer. Zastrzeżony. Cholera. Boję się. Tak bardzo. Doprowadzam się do porządku i wracam. Siedzi spokojnie, trzymając w rękach naszą fotografię. Widzę, jak łzy płyną po jego policzkach. Siadam obok i przytulam go. Wiem, że tego potrzebuje.
Czas ucieka. Oto trzy, do końca dwa i Resovio, do boju! Pokażcie ruskim gdzie ich miejsce! :D A kto według Was gra tu główną rolę męską? :)
when the heart is screaming "I love you '
Nie umiem odnaleźć się w Żorach. Śląsk nie jest dla mnie. Biorę auto i
jadę do Jastrzębia. Wszystko załatwione. Mam być nową asystentką
Lorenzo Bernardiego. Mam się posługiwać prawdziwym imieniem i
nazwiskiem. Musiałam zmienić fryzurę, kolor włosów. Diametralna zmiana.
Nie chcę tego robić. Muszę z kimś porozmawiać. Niestety, nie mam tutaj
przyjaciół. Nie mogę znów uciec...
Wysiadam z auta i zatrzaskuję drzwiczki. Cała jestem roztrzęsiona. Wchodząc, zderzam się z kimś. Podnoszę wzrok, by przeprosić. Te oczy... ta twarz... Szczerze, nie spodziewałam się, że tak szybko go spotkam. Nie jestem na to gotowa. Chyba mnie nie poznaje.
- Przepraszam - mówię cicho. - Nie chciałam.
- Nic się nie stało - szepcze. - Witaj, Kaju...
Patrzę na niego ze zdziwieniem. Łzy pojawiają się w oczach. Płyną po policzkach. Nie mogę powstrzymać płaczu.
- Przepraszam cię - szepczę. - Tak bardzo przepraszam. Wiem, że cię zraniłam.
Chcę odejść, gdy łapie mnie za rękę. Moje ciało przeszywa dreszcz. Odwracam się, patrząc niepewnie w jego oczy. Znów mnie hipnotyzują.
- Proszę cię, Kaja... nie uciekaj znów...
- Nie jestem już tą samą dziewczyną - staram się opanować łzy.
- Nie rozumiem...
W głowie toczy się batalia. Powiedzieć mu, czy utrzymywać w nieświadomości. Nie chcę okłamywać osoby, którą kochałam... kocham. Ja już jestem skazana na śmierć. To będzie ostatnie dziewięć miesięcy mojego życia. Biorę głęboki wdech i mówię:
- Proszę, posłuchaj... Wtedy uciekłam, bo miałam powód...
- Kaja... to nie jest pora - mówi z niepewnością. - Porozmawiamy po treningu?
Patrzę w niewiadomy punkt na ścianie. Machinalnie kiwam głową.
Wchodzę na halę, szukając wzrokiem Bernardiego.
- Dzień dobry - mówię ze sztucznym uśmiechem. - Jestem Marietta Ribery, pana asystentka na najbliższe miesiące.
- Witaj, miło cię poznać.
Wychodzę z budynku. Zaczyna padać. Zakrywam się teczką, bo nie mam parasola. Podchodzi do mnie i chwyta lekko za rękę. Patrzę na niego ze zdziwieniem.
- Co ty robisz? - pytam podejrzliwie.
- Porozmawiajmy. Proszę. Zapraszam na kawę.
Siedzimy w jego salonie. Naprawdę nie wiem, ile mu powiedzieć... Coś muszę. W końcu moje sumienie domaga się, by mu wyjaśnić chociaż troszeczkę. Co mnie bardzo zdziwiło - nie był dla mnie niemiły, oschły, zdystansowany.
- Proszę - głos mu się załamuje. - Powiedz, dlaczego to zrobiłaś?
Myślę jeszcze chwilę, po czym opowiadam mu. Pomijam tylko wątek mafii.
- Kilka tygodni przed naszym ślubem dostałam list z Francji, pamiętasz? Wyjechała wtedy na kilka dni. Okazało się, że jestem Francuzką. Mariettą Ribery. Siostrą Franka. Rodzice zginęli w wypadku. Wtedy byłam na ich pogrzebie. Poznałam rodzinę, brata... Wróciłam i czułam się kimś innym. Przez ponad dwadzieścia lat żyłam w kłamstwie. Czułam, jakby Kaja odeszła... Teraz jestem Marietta... - łzy na policzkach. Powód? Wspomnienia.
Widzę, że w jego głowie toczy się bitwa myśli.
- Czemu mi nie powiedziałaś?
- Bałam się.
- Czego?
- Że tego nie zaakceptujesz. Że nie będziesz chciał mnie znać.
Podchodzi do mnie, patrząc mi w oczy. Widzę w nich ból. Całuje mnie, chwytając za ręce. Czuję ciepło jego ciała. Chcę móc znów się do niego przytulić. Odsuwam się. Patrzy na mnie zdziwiony.
- Nie możemy - mówię zachrypniętym głosem.
- Dlaczego?
- Minęło tyle czasu... Na pewno kogoś masz...
W odpowiedzi spod bluzki wyciąga wisiorek - połówka serca z literką K. Patrzę z niemałym zdumieniem. Odruchowo dotykam wisiorka na mojej szyi. Druga połówka tego serca. Z jego inicjałem.
- Nikogo nie mam... Nie mogłem.
- Nie...? Dlaczego? Możesz mieć każdą.
- Ale jednej ślubowałem miłość i wierność aż do śmierci.
Znów łzy. Szczęścia? Niedowierzania? Dotrzymywał przysięgi, której ja nigdy nie złożyłam. Przytula mnie. Czuję jego gorący oddech na karku. Moje ciało przechodzą dreszcze.
Całuje mnie, rękami odpinając moją koszulę. Nie zostaję mu dłużna. Pozbywam się jego podkoszulka, z zadowoleniem patrząc na umięśniony tors. Przypiera mnie do ściany. Zaplatam nogi wokół jego bioder. Po chwili znajdujemy się w salonie na kanapie, pozbywając się reszty ubrań.
No, Skrze się należy złoto a nie... pf! I jeszcze 3 odcinki ^^
Wysiadam z auta i zatrzaskuję drzwiczki. Cała jestem roztrzęsiona. Wchodząc, zderzam się z kimś. Podnoszę wzrok, by przeprosić. Te oczy... ta twarz... Szczerze, nie spodziewałam się, że tak szybko go spotkam. Nie jestem na to gotowa. Chyba mnie nie poznaje.
- Przepraszam - mówię cicho. - Nie chciałam.
- Nic się nie stało - szepcze. - Witaj, Kaju...
Patrzę na niego ze zdziwieniem. Łzy pojawiają się w oczach. Płyną po policzkach. Nie mogę powstrzymać płaczu.
- Przepraszam cię - szepczę. - Tak bardzo przepraszam. Wiem, że cię zraniłam.
Chcę odejść, gdy łapie mnie za rękę. Moje ciało przeszywa dreszcz. Odwracam się, patrząc niepewnie w jego oczy. Znów mnie hipnotyzują.
- Proszę cię, Kaja... nie uciekaj znów...
- Nie jestem już tą samą dziewczyną - staram się opanować łzy.
- Nie rozumiem...
W głowie toczy się batalia. Powiedzieć mu, czy utrzymywać w nieświadomości. Nie chcę okłamywać osoby, którą kochałam... kocham. Ja już jestem skazana na śmierć. To będzie ostatnie dziewięć miesięcy mojego życia. Biorę głęboki wdech i mówię:
- Proszę, posłuchaj... Wtedy uciekłam, bo miałam powód...
- Kaja... to nie jest pora - mówi z niepewnością. - Porozmawiamy po treningu?
Patrzę w niewiadomy punkt na ścianie. Machinalnie kiwam głową.
Wchodzę na halę, szukając wzrokiem Bernardiego.
- Dzień dobry - mówię ze sztucznym uśmiechem. - Jestem Marietta Ribery, pana asystentka na najbliższe miesiące.
- Witaj, miło cię poznać.
Wychodzę z budynku. Zaczyna padać. Zakrywam się teczką, bo nie mam parasola. Podchodzi do mnie i chwyta lekko za rękę. Patrzę na niego ze zdziwieniem.
- Co ty robisz? - pytam podejrzliwie.
- Porozmawiajmy. Proszę. Zapraszam na kawę.
Siedzimy w jego salonie. Naprawdę nie wiem, ile mu powiedzieć... Coś muszę. W końcu moje sumienie domaga się, by mu wyjaśnić chociaż troszeczkę. Co mnie bardzo zdziwiło - nie był dla mnie niemiły, oschły, zdystansowany.
- Proszę - głos mu się załamuje. - Powiedz, dlaczego to zrobiłaś?
Myślę jeszcze chwilę, po czym opowiadam mu. Pomijam tylko wątek mafii.
- Kilka tygodni przed naszym ślubem dostałam list z Francji, pamiętasz? Wyjechała wtedy na kilka dni. Okazało się, że jestem Francuzką. Mariettą Ribery. Siostrą Franka. Rodzice zginęli w wypadku. Wtedy byłam na ich pogrzebie. Poznałam rodzinę, brata... Wróciłam i czułam się kimś innym. Przez ponad dwadzieścia lat żyłam w kłamstwie. Czułam, jakby Kaja odeszła... Teraz jestem Marietta... - łzy na policzkach. Powód? Wspomnienia.
Widzę, że w jego głowie toczy się bitwa myśli.
- Czemu mi nie powiedziałaś?
- Bałam się.
- Czego?
- Że tego nie zaakceptujesz. Że nie będziesz chciał mnie znać.
Podchodzi do mnie, patrząc mi w oczy. Widzę w nich ból. Całuje mnie, chwytając za ręce. Czuję ciepło jego ciała. Chcę móc znów się do niego przytulić. Odsuwam się. Patrzy na mnie zdziwiony.
- Nie możemy - mówię zachrypniętym głosem.
- Dlaczego?
- Minęło tyle czasu... Na pewno kogoś masz...
W odpowiedzi spod bluzki wyciąga wisiorek - połówka serca z literką K. Patrzę z niemałym zdumieniem. Odruchowo dotykam wisiorka na mojej szyi. Druga połówka tego serca. Z jego inicjałem.
- Nikogo nie mam... Nie mogłem.
- Nie...? Dlaczego? Możesz mieć każdą.
- Ale jednej ślubowałem miłość i wierność aż do śmierci.
Znów łzy. Szczęścia? Niedowierzania? Dotrzymywał przysięgi, której ja nigdy nie złożyłam. Przytula mnie. Czuję jego gorący oddech na karku. Moje ciało przechodzą dreszcze.
Całuje mnie, rękami odpinając moją koszulę. Nie zostaję mu dłużna. Pozbywam się jego podkoszulka, z zadowoleniem patrząc na umięśniony tors. Przypiera mnie do ściany. Zaplatam nogi wokół jego bioder. Po chwili znajdujemy się w salonie na kanapie, pozbywając się reszty ubrań.
No, Skrze się należy złoto a nie... pf! I jeszcze 3 odcinki ^^
To be, or not to be
Jego nieśmiały uśmieszek, błąkający się na twarzy. Jego wesołe oczy.
Wszystko było moje. Cały był mój. Obiecywał mi, że zawsze ze mną będzie.
Że nigdy nie zostawi. Planowaliśmy ślub. Oświadczył się w
najpiękniejszy dzień dla Polski. Dzień, w którym nasza reprezentacja
wygrała Euro 2012. Wiedział, że kocham futbol, dlatego zabrał mnie na
ten mecz.
Gdy Lewandowski strzelił Włochom gola na dwa do zera, ścisnęłam go mocniej za rękę. To było piękne. Prawie jak z bajki. Prawie, bo księżniczki nie chodziły na mecze.
Trzy miesiące później staliśmy na ślubnym kobiercu. Ja w sukni ślubnej sięgającej podłogi, w butach na ośmiocentymetrowym obcasie, z welonem we włosach, podobno wyglądałam olśniewająco. On, w zwykłym czarnym garniturze, z włosami lekko postawionymi na żelu. Mógł być mój na zawsze. Póki nas śmierć nie rozłączy. Wypowiedział przysięgę, patrząc na mnie czule.
Ksiądz zwrócił się do mnie. Zaczęłam się cofać. Uciekłam. Uciekłam od niego, uciekłam od wspólnego życia. Wyjechałam. Do końca nie wiem, dlaczego. Miałam problemy, którymi nie chciałam się z nim dzielić. Kochałam go, ale nie mogłam mu powiedzieć. Bo niby co? Że nie jestem tym, za kogo mnie miał? Sama dowiedziałam się kilka tygodni wcześniej, nie miałam pojęcia o niczym.
Jestem Marietta Ribery. Jak się okazało, siostra Franka Ribery'ego tego piłkarza. Przez dwadzieścia dwa lata mojego życia żyłam w przekonaniu, że nazywam się Kaja Kubiak, kuzynka Michała. Gdy przyszedł list z Francji, nie wiedziałam co się dzieje. Nikt mi nic nie powiedział. A wszyscy wiedzieli. Jak przeczytałam, moja matka i ojciec zmarli w wypadku. Pisała do mnie ich przyjaciółka - pani Rouzier. Prosiła, bym przyleciała na pogrzeb, który miał się odbyć czwartego czerwca. Poleciałam. Poznałam rodzinę, brata i ją.
Mówiła, że musieli mnie oddać. Nie wiedziałam, dlaczego. Nie chciałam. Stałam i słuchałam jej paplaniny mieszanym angielskim i francuskim. Rozumiałam, bo w gimnazjum przez rok uczyłam się francuskiego. Jak się okazało, ojciec i brat mieli powiązania z francuską mafią. Tego jeszcze brakowało. Frank przekazał mi, że ojciec chciał, bym wykonała jedno zlecenie.
Wróciłam do Polski, chcąc to przemyśleć. Miałam zabić Bogu ducha winnego człowieka, bo mój biologiczny ojciec podpadł szefowi. Nie mogłam się na to zdobyć. Zwłaszcza, że tym kimś miał być on. Kilka dni później miałam złożyć mu przysięgę w kościele. I tym samym skazać siebie na śmierć. Siebie, bo jego nie mogłabym zabić.
Wiem, że go skrzywdziłam. Wiem, jak bardzo. Michał, pomimo tego, iż wiedział, pozostał ze mną w kontakcie. Wszyscy inni, gdy się dowiedzieli, w co mnie wpakowano, odwrócili się. Ale nie on. Misiek właśnie pokazał mi, jak bardzo skrzywdziłam ukochaną osobę.
Trzy miesiące później, rozbito szajkę tych mafiozów. Wtedy wróciłam do kraju. Mieszkałam spokojnie w Szczyrku, gdy pewnego dnia musiałam przenieść się do innego miasta.
Od tego czasu minęło półtora roku. Pierścionek zaręczynowy ciągle lśni na moim palcu. Na szyi jest też naszyjnik od niego. To jedyne pamiątki, jakie zostały mi po beztroskim życiu. Dlaczego? Mafiozo wyszedł. Może to niewłaściwe określenie. Uciekł. I mnie odnalazł. Zlecenie jest aktualne. By je wykonać mam... dziewięć miesięcy. A jeśli nie? Zabije mnie, jego i wszystkich, na których choć trochę mi zależało i zależy. Boję się. Tak cholernie. Nie o siebie... O niego. Nie zasłużył na takie coś.
Final Four dla Skry! :)
Gdy Lewandowski strzelił Włochom gola na dwa do zera, ścisnęłam go mocniej za rękę. To było piękne. Prawie jak z bajki. Prawie, bo księżniczki nie chodziły na mecze.
Trzy miesiące później staliśmy na ślubnym kobiercu. Ja w sukni ślubnej sięgającej podłogi, w butach na ośmiocentymetrowym obcasie, z welonem we włosach, podobno wyglądałam olśniewająco. On, w zwykłym czarnym garniturze, z włosami lekko postawionymi na żelu. Mógł być mój na zawsze. Póki nas śmierć nie rozłączy. Wypowiedział przysięgę, patrząc na mnie czule.
Ksiądz zwrócił się do mnie. Zaczęłam się cofać. Uciekłam. Uciekłam od niego, uciekłam od wspólnego życia. Wyjechałam. Do końca nie wiem, dlaczego. Miałam problemy, którymi nie chciałam się z nim dzielić. Kochałam go, ale nie mogłam mu powiedzieć. Bo niby co? Że nie jestem tym, za kogo mnie miał? Sama dowiedziałam się kilka tygodni wcześniej, nie miałam pojęcia o niczym.
Jestem Marietta Ribery. Jak się okazało, siostra Franka Ribery'ego tego piłkarza. Przez dwadzieścia dwa lata mojego życia żyłam w przekonaniu, że nazywam się Kaja Kubiak, kuzynka Michała. Gdy przyszedł list z Francji, nie wiedziałam co się dzieje. Nikt mi nic nie powiedział. A wszyscy wiedzieli. Jak przeczytałam, moja matka i ojciec zmarli w wypadku. Pisała do mnie ich przyjaciółka - pani Rouzier. Prosiła, bym przyleciała na pogrzeb, który miał się odbyć czwartego czerwca. Poleciałam. Poznałam rodzinę, brata i ją.
Mówiła, że musieli mnie oddać. Nie wiedziałam, dlaczego. Nie chciałam. Stałam i słuchałam jej paplaniny mieszanym angielskim i francuskim. Rozumiałam, bo w gimnazjum przez rok uczyłam się francuskiego. Jak się okazało, ojciec i brat mieli powiązania z francuską mafią. Tego jeszcze brakowało. Frank przekazał mi, że ojciec chciał, bym wykonała jedno zlecenie.
Wróciłam do Polski, chcąc to przemyśleć. Miałam zabić Bogu ducha winnego człowieka, bo mój biologiczny ojciec podpadł szefowi. Nie mogłam się na to zdobyć. Zwłaszcza, że tym kimś miał być on. Kilka dni później miałam złożyć mu przysięgę w kościele. I tym samym skazać siebie na śmierć. Siebie, bo jego nie mogłabym zabić.
Wiem, że go skrzywdziłam. Wiem, jak bardzo. Michał, pomimo tego, iż wiedział, pozostał ze mną w kontakcie. Wszyscy inni, gdy się dowiedzieli, w co mnie wpakowano, odwrócili się. Ale nie on. Misiek właśnie pokazał mi, jak bardzo skrzywdziłam ukochaną osobę.
Trzy miesiące później, rozbito szajkę tych mafiozów. Wtedy wróciłam do kraju. Mieszkałam spokojnie w Szczyrku, gdy pewnego dnia musiałam przenieść się do innego miasta.
Od tego czasu minęło półtora roku. Pierścionek zaręczynowy ciągle lśni na moim palcu. Na szyi jest też naszyjnik od niego. To jedyne pamiątki, jakie zostały mi po beztroskim życiu. Dlaczego? Mafiozo wyszedł. Może to niewłaściwe określenie. Uciekł. I mnie odnalazł. Zlecenie jest aktualne. By je wykonać mam... dziewięć miesięcy. A jeśli nie? Zabije mnie, jego i wszystkich, na których choć trochę mi zależało i zależy. Boję się. Tak cholernie. Nie o siebie... O niego. Nie zasłużył na takie coś.
Final Four dla Skry! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)