Koniec. Koniec wyznaczonego czasu. Koniec mojego życia. Dzisiaj mija
dziewiąty miesiąc. Jestem w ciąży, kocham, jestem kochana i muszę
umrzeć.
Stoję w kuchni, patrząc w okno. Postanawiam zebrać
się w sobie i, niezależnie od tego, jak zareaguje, powiedzieć mu prawdę.
Wychodzę do salonu, gdzie siedzi, oglądając telewizor.
- Zbysiu - mówię, siadając obok niego.
- Słucham.
- Zaopiekujesz się naszym synkiem, jak mnie zabraknie?
- Mari,co ty wygadujesz?
Łzy znów płyną po policzkach. Patrzę w jego hipnotyzujące oczy, ale nie
potrafię zdobyć się na powiedzenie czegokolwiek. Otwieram usta i w tym
momencie słyszę dzwonek do drzwi. Ocieram policzki i idę otworzyć.
- Frank? Co ty tutaj robisz?!
- Marietta, wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale musicie uciekać. Oni tutaj niedługo będą.
Wychodzi z pokoju, obejmując mnie w pasie.
- Marietta, to twój brat?
- Tak.
- Co go tu sprowadza?
Biorę go za rękę i prowadzę do salonu. Frank podąża za nami, z lękiem
patrząc na drzwi. W tym samym momencie słyszę trzask drzwi wejściowych.
Odwracam się gwałtownie. Za wcześnie. Stoją, celując do nas z
pistoletów.
- No, no, no - mówi szef, wychodząc zza swoich
oprychów. - Cóż za uroczy obrazek... Widać, jeszcze jedna osoba nam
przybędzie w ramach umowy.
Z przerażeniem patrzę na mój brzuch.
- Nie ośmielisz się... - syczę.
- Oh, nie do takich rzeczy jestem zdolny. Na przykład... - bez pytania bierze pilot i włącza telewizor na TVN24.
-
Wczoraj, w późnych godzinach popołudniowych zostało znalezione ciało
młodego, dwudziestoczteroletniego, człowieka. Na nim widać cięcia od
noża oraz innych ostrych przedmiotów. Zostało wyłowione z rzeki.
- Daniel - wzdycha szef. - A tak dobrze zapowiadała mu się kariera policyjna... Już prawie zdał egzaminy.
Patrzę zszokowana na ekran telewizora. Daniel?! Mój braciszek?!
- Ty skurwysynu! Nie masz sumienia?!
- Ja wypełniam swoją część umowy. Chłopcy, zróbcie porządek.
- NIE! - krzyczę rozpaczliwie. - Zabij tylko mnie! Nie jego!
Jeden z nich podchodzi do Zbyszka, drugi do mnie. Frank stoi
nieruchomo, patrząc zszokowany na to, co się teraz rozgrywa. Oprych
wyciąga nóż i trzyma mi go przy gardle. Z paniką w oczach widzę, jak
Zibi szamocze się z tym drugim. Odgłos wystrzału i pada na podłogę.
-
NIE! - chcę się wyrwać, jednak nie mogę. Trzyma mnie w mocnym uścisku, a
nóż jest niebezpiecznie blisko mojej skóry. - Zbyszek!
Mówi
coś bardzo cicho. Wyrywam się i klękam przy nim. Trzyma się za brzuch.
Spomiędzy palców wypływa wiele krwi. Łzy kapią mi po policzkach.
- Frank - mówię przez łzy. - Frank, pomóż...
Stoi, nie ruszając się. Patrzy na mnie z litością. Rozumiem. Nie może
nic zrobić, bo jego też sprzątną... Ale zrobią to wcześniej czy później.
Wstaję i podchodzę do szefa. Patrzę mu prosto w oczy, nic sobie nie
robiąc z jego oprychów czekających na komendę, by mnie zabić.
- O co ci do cholery chodzi?! Zabiłeś mojego brata! Raniłeś mojego ukochanego! Powiedz chociaż, dlaczego! Dlaczego ja?!
-
Spokojnie, Marietto - mówi z tą cholerną pewnością siebie. - Jak się
urodziłaś, zostałaś obiecana mojemu synowi, który kończył wtedy dwa
lata. Twój ojciec nie chciał się zgodzić. Dlatego cię oddał. I dlatego
właśnie gdy zmarł miałaś to wykonać. A teraz... no cóż... mój syn
świetnie znajduje się w Polsce. Wiesz, jest siatkarzem. I to bardzo
dobrym. Moja żona ci nie powiedziała?
O co, kurwa, chodzi?! Jaki jego syn?! Jaka jego żona?!
- Nie wiesz? To moja żona cię przedstawiła rodzinie w dniu pogrzebu.
- Co?!
- Tak, Anabelle Rouzier jest moją żoną. Matką Antonina Rouziera, który miał być twoim mężem. Ale już nigdy cię nie zobaczy.
Wyciąga pistolet, celując w moją głowę.
- Ty skurwysynu - mówię jeszcze.
Ktoś się na niego rzuca, upadek, strzały. Upadam obok Zbyszka. Już
prawie stracił przytomność. Mówię do niego. Cały czas, pomagając mu
zatamować krwotok. Przedzieram koszulę i nakrywam ranę, by więcej krwi
się nie wydostawało. Trzask otwieranych drzwi, krzyk, czyjeś ręce na
moich ramionach.
Podnoszę wzrok, cały czas trzymając Zbyszka
za rękę. Szef leży na podłodze, nie rusza się, krwawi. Tych dwóch
powstrzymuje Frank z Kubiakiem, celując do nich z pistoletów.
- Policja! Nie ruszać się!
Aresztują ich. Przyjeżdża karetka i zabiera Zbyszka do szpitala. Michał
jedzie z nim. Dwadzieścia minut później dzwoni, mówiąc, ze jest on w
stanie krytycznym. Łzy znów zbierają się w moich oczach. Czuję ból w
brzuchu. Osuwam się po ścianie.
- Frank, proszę, zawieź mnie do szpitala.
Urodziłam zdrowego synka. Jest tak podobny do ojca. Cieszę się nim.
Siedzę teraz u mojego ukochanego, który podpięty jest do aparatury
podtrzymującej życie. W pewnym momencie jego serce przestaje bić.
Lekarze natychmiast wbiegają, wypraszając mnie z sali. Patrzę ze łzami w
oczach przez szybę, jak go ratują.
Jeden z lekarzy wychodzi i mówi:
- Jest silny. Stracił wiele krwi, ale da radę. Za kilkanaście dni będziemy mogli go wypuścić.
I w moim sercu pojawia się nikły blask nadziei na lepszą przyszłość.
~*~
Koniec
już Marietty/Kai i tego onego siatkarza xD Dziękuję za wszystko i do
napisania na innych blogach! :) Miłego weekendu majowego
I wszystko się skończyło, teraz czeka ich świetlana ...
OdpowiedzUsuń... przyszłość! No ale odcinek jak z thrillera Ci wyszedł! ; )
Wow!! Film akcji!! Kryminał i thriller w jednym!
OdpowiedzUsuńO kurka, aż ciary miałam! Nieźle xD Pozdrawiam, blue
OdpowiedzUsuńUff jak ja się cieszę, że wszystko dobrze się skończyło:-)
OdpowiedzUsuńto opowiadanie to jakby taki thriller. Nie sądziłam ze głównym bohaterem jest Zbyszek i bardzo mnie tym zaskoczyłaś. Dobrze że skończyło się happyendem. Takie zakończenia najbardziej lubię ;) Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, wiedziałam, wiedziałam! Zbysiuuuuuuu <3
OdpowiedzUsuńCholera wprowadziłaś tu niezła dramaturgię :)